Do Kolumbii leciałem z listą farmerów z którymi HAYB współpracuje od dawna. Wiedziałem, co chcę zobaczyć i o co zapytać. Jednak - jak zwykle bywa w podróży - to, co zobaczyłem na miejscu, zrobiło pięknego backflipa z moimi oczekiwaniami i założeniami.
Mój pierwszy origin trip był podyktowany głównie miłością do jedzenia - nie oszukujmy się. Meksyk to epicentrum wszystkiego tego, co kocham w jedzeniu. Kawy z Meksyku skradły moje serce dopiero podczas tej podróży. Niesamowite historie farmerów, małe farmy, duże zaangażowanie, stawianie czola wszystkiemu temu, co nam - w netfliksowym świecie - wydaje się cool. Ta podróż naprawdę zmieniła wszystko w pracy, którą wykonuję na co dzień.
Nie inaczej było tym razem, ale jak możecie się domyślać - Kolumbia to inna bajka. Przed podróżą miałem już w sobie dużo dystansu do popularnego serialu opowiadającego o pewnym krwawym wycinku historii Kolumbii. Jeżeli chcecie żartobliwie zapytać mnie, czy przywiozłem z Kolumbii coś poza kawą, albo czy widać tam gdzieś Pabla, to proszę Was, zostawcie te pytania dla siebie. Kolumbia w 2016 roku podpisała układ pokojowy między rządem a rebeliantami z FARC, nie zapomina o swojej przeszłości: mówi o niej i stara się nie dopuścić do powtórki.
Ale zacznijmy od początku - bo to długa droga i o drogach też Wam trochę opowiem.
Wylądowałem w Bogocie po 16 godzinach lotu. Dokulałem się do hotelu, przespałem, wziąłem prysznic, wyszedłem na kawę i śniadanie. Bogota jest piękna. Leży na wysokości 2625 m n.p.m i jest to trzecia najwyżej położona stolica na świecie. To niesamowite miasto, w którym jeszcze na początku lat 2000 na ulicach ginęło mnóstwo osób. Dzisiaj ściga się o status najbezpieczniejszego na świecie.
To miasto z ogromnym potencjałem inwestycyjnym, licznymi uniwersytetami, przepięknymi, szalonymi budynkami. Metropolię w 1947 r. odwiedził Le Corbusier - to on odpowiedzialny jest za siatkę ulic i modernistyczno-brutalistyczny charakter zabudowy tego miasta. W tamtym czasie Bogotę zamieszkiwało 600 tysięcy osób, aktualnie to już około 8 milionów ludzi i podejrzewam, że trzy razy tyle samochodów. Bogota cierpi z powodu codziennych korków i niewydolności publicznego transportu, ale nie przeszkadza to w tym, by w każdą niedzielę zamknąć główne ulice i oddać je w ręce (a raczej nogi i koła) mieszkańców Bogoty. Tak - co niedzielę Bogota oddaje 120 kilometrów dróg i autostrad do dyspozycji pieszych i rowerzystów. Samochody zostają na parkingach. Halo, prezydenci polskich miast. Można? Można!
Napijecie się czegoś?
W przeciwieństwie do krajów produkujących kawę wysokiej jakości, które odwiedziłem - Meksyk, Gwatemalę czy Rwandę - w Kolumbii można tej najwyższej jakości doświadczyć w każdej kawiarni. W większości krajów producenckich kawa speciallity to kawa przeznaczona głównie na eksport a na lokalny rynek trafia kawa o niższej jakości.
Pierwsze miejsce do jakiego trafiłem to palarnia kawy Tropicalia. To niesamowite, móc pracować (tak bardzo bezpośrednio, jak się da) z farmerami, równocześnie przez całe życie palić tylko kawy z Kolumbii (w większości krajów producenckich panuje zakaz wywożenia kaw z innych krajów ). A w tym wszystkim bariści z ogromną wiedzą, roasterzy na maksa wkręceni w nowinki technologiczne. Kawa, soczysta, słodka, pełna pyszna i taniutka - 300ml geishy za 12 zł (!) Taniej niż shot espresso z Santosa.
Bogota jest pełna gastronomi na najwyższym poziomie. Ciekawych konceptów, pięknych wnętrz, pysznego jedzenia. Jeżeli się wybierasz i potrzebujesz przewodnika kulinarnego napisz do mnie!
Jazda w Tropiki
Po kilku dniach w Bogocie spakowaliśmy plecaki i udaliśmy się na lotnisko. Tam odebrali nas Omar i Cesar. Omar to gość przed trzydziestką, urodzony i wychowany w Bogocie, z wrodzonym ironicznym podejściem do Medellin. W świecie kawowym trochę przez przypadek, ale od samego początku wpadł jak śliwka w kompot i uwielbia to, co robi. Omar pracuje dla importera od którego ściągamy dla Was kawę do Się Przelewa Tropik. Farma, na której rośnie ta kawa, była naszą destynacją.
Po godzinie z kwadransem wylądowaliśmy na (chyba) najmniejszym lotnisku świata w regionie Huila. Czekali tam na nas znajomi chłopaków, którzy zawieźli nas do miasta, w którym nocowaliśmy i z którego kolejnego dnia wyruszyliśmy na farmy.
Hotelowe śniadanie - jakie jest, każdy wie, ale świeże owoce, pyszna chocolate de agua, soki z odrobiną paneli (taki cukier - nie, że z kawałkiem podłogi) zapowiadają dobry, długi i słoneczny dzień.
Z hotelu na farmę było jakieś 30 kilometrów. Pomyślałem, że chwilunia i będziemy. Przyjąłem niestety europejskie standardy, zapominając o tym, że jestesmy 2000 metrów nad poziomem morza. Generalnie lepsza kawa rośnie wyżej niż niżej, więc te 30 km pokonaliśmy w prawie dwie godziny, walcząc z chorobą lokomocyjną wywołaną turbulencjami na nie najlepszej jakości drogach.
Zawsze zza chmur wychodzi słońce.
Totalnie zmięty wysiadłem z samochodu. Przetarłem oczy rozejrzałem się dookoła i nie dowierzałem. Byłem w Raju. Brew bar położony na 2450 m n.p.m a za nim Elkin Guzman i Rodrigo Sanchez. Holy Crap! Przecież ja tych gości kojarzę z artykułów, z filmików w sieci, z etykiet największych palarni na całym świecie, czy nie wiem, ze słów prezentacji, które wygłaszają bariści na scenie Mistrzostw Świata! Ten gość zaraz zaparzy mi kawkę? Temu gościowi zaraz zaparzę Tropik?
Przywitaliśmy się, zarówno Elkin, jak i Rodrigo, prowadzą swoje farmy z żonami i one również ogarniają ten kawowy kramik, prowadząc swoje farmy od pokoleń. Elkin zabrał nas na spacer po farmie i to było niesamowite. Myślałem, że już widziałem najlepiej zorganizowaną farmę, na której panuje niesamowity porządek - była to farma El Zapote - Julio Melendez’a w Gwatemali. Jednak to, co zobaczyłem na farmie El Mirador, zmiotło mnie z nóg. Ta farma to połączenie lunaparku, z ogrodem botanicznym, z laboratorium. Man! To było imponujące, bajeczne, gigantyczne.
Tu dzieje się magia.
Przeszliśmy przez miejsca na farmie, gdzie rośnie kawa, gdzie kawę przynoszą pickerzy (ludzie, których pracą jest zbieranie wiśni kawowca), a następnie do różnych pomieszczeń, gdzie Elkin obrabia kawę. Było to dla mnie ciekawe, bo jeszczę chwilę przed wyjazdem pierwszy raz w życiu piłem kawę, która była poddana obróbce w której używa się grzybów Aspergillus. Kawka ta pochodziła właśnie z farmy El Mirador i była przepyszna!!!!! W momencie kiedy o tym myślałem Elkin pokazywał nam swoje laboratorium, gdzie eksperymentuje z nowymi metodami obróbki. W tym labie miał próbówki przygotowane w ten sposób, aby móc sprawdzić 5 kg partię kawy. Mówił, że potem zwiększa proporcje, tak aby przeprowadzić proces w ten sam sposób - ale na 120 kg kawy. Dopiero, jeśli ta porcja kawy zachowa się tak, jak farmer sobie to zaplanował, przenosi ten proces na cały lot.
Po wyjściu z laboratorium przeszliśmy do innego pomieszczenia, które opisałbym jako spa dla kawy. Serio. Kontrolowane warunki, jeżeli chodzi o wilgotność i temperaturę. Przyjemne światło, chłodno. W regularnych odstępach czasu przychodzi człowiek i głaszcze te wisienki (tak naprawdę to je po prostu obraca, żeby równo schły…) i naprawdę brakuje jeszcze tego, żeby im ktoś śpiewał i przygrywał na citrze. Kawowy Raj.
Kolejnym punktem był domek na drzewie z którego widać całą farmę. Tam Elkin opowiedział mi o projekcie El Puente czyli kawie, którą mamy w Tropiku - o tym więcej w kolejnym wpisie na blogu. Patrząc w dół widziałem drzewka z Geishą, drzewka z Lauriną, drzewka z Pink Bourbonem, no generalnie dolary wiszące na drzewkach, a sam domek na wysokości - lekko - 20m nad ziemią. How Cool Is That?!
So, How Are You Brewing?
No, a bardziej cool było wrócić do tej altany, gdzie Elkin miał swój brew bar i zaparzyć Tropik dla niego, jego żony, Omara, Oscara i wszystkich pracowników farmy. Stresowałem się, ale kawa wyszła pyszna, byłem z niej bardzo zadowolony, ale to kawka którą zaparzyła żona Elkina “na drugą nóżkę” zmiotła mnie z nóg.
Podała mi kubek: kwiaty, miód, wiśnie, owoce tropikalne, fantastyczna kawa. Gdy zapytałem jej,j co to, odparła na luzie, że to geisha. Wyciągneła telefon i pokazała jak sama tego samego dnia rano “wypaliła” tą kawę w garnku na kuchence gazowej w swojej kuchni. Użytkownicy Strong Holda jej nienawidzą.
Można, jeszcze jak.
Kolejny dzień, kolejne długie godziny w samochodzie, by pokonać kilkanaścia kilometrów. Farma Rodrigo Sancheza to z kolei coś pomiędzy ogrodem botanicznym a firmą produkującą kombuchę. Rodrigo o fermentacji wie wszystko, to od niego mamy kawę z marakują, z truskawką - a kawa fermentowana z jagodą to był dla mnie hit. Gość jest na maksa w to wkręcony i oczywiście zadałem pytanie w stylu: “Rodrigo czy to ciągle jest true?” I Rodrigo odpowiedział: “Jasne! Lubię te kawy, bo one sprawiają ludziom radość!” No, i czy nie o to w tym wszystkim chodzi?
Kolejny dzień to wizyta w centrum dowodzenia - magazyny Clearpath Coffee. Clearpath zajmują się pozyskiwaniem i eksportem wysokiej jakości kaw od drobnych rolników, spółdzielni i posiadłości w Kolumbii. W wielkiej hali kontroluje się jakość kawy na każdym poziomie. Clearpath ma kilka destonerów, color sorterów, kawa w każdym worku jest sprawdzana pod względem wilgoci i water activity. To miejsce gdzie kawowi detektywi mogą się wykazać. Jeżeli czujesz, że powinieneś być adminem na każdej z grup kawowych, bo żaden chochlik Ci się nie prześlizgnie, a przed zaparzeniem kawy zawsze sprawdzasz jej skład minerałów, twardość i temperaturę - może zostało Ci tylko nauczyć się hiszpańskiego i podjąć pracę w takim miejscu!
Wizyta w regionie Huila to była prawdziwa piguła z kawową wiedzą. Muszę tam wrócić po dawkę przypominającą. Po za tym tęsknię za smakiem kawy wypalonej w garnku i za pozytywnym vibem Elkina Guzmana i Rodrigo Sancheza!
Wróciliśmy do Bogoty z tego samego mikro-lotniska, w mikro-samolocie. W Bogocie złapaliśmy kilka empanadas de queso na ulicy i udaliśmy się w miejsce, które wskazał mi na Shady Bayter - gość, który razem z bratem Elliasem prowadzi farmę El Vergel oraz stoi za zielonymi kawami pod szyldem Forest Coffee.
Jeżeli znacie naszego bossa - Wiktora Borowskiego i wiecie ile on ma energii i ile słów na minutę potrafi wypowiedzieć, to pomnóżcie to razy 10 i dodajcie latynoską energię kogoś, kto żyje w kraju, w którym jest ciągła wiosna.
Shady przyjechał po nas ze swoją narzeczoną z godzinnym poślizgiem. Jak już mówiłem, Bogota to miasto korków. Zgarnął mnie, moją narzeczoną do wielkiego pick-upa Toyoty, chwilę pogadaliśmy i nas odcięło. Obudziliśmy się w środku ogrodu botanicznego, patrząc na kolibry świrujące za oknem.
Poznaliśmy Elliasa - brata Shadiego, oraz ich mamę. Poznaliśmy historię farmy, która jeszcze 10 lat temu była plantacją awokado, jednak drzewa zaczęły chorować i trzeba było coś wymyślić. Ilość pracy, zaangażowania i czasu poświęconego na naukę tego, co kawie służy, jak ją hodować, jak ją potem procesować - to materiał na kilku tomową książkę. Shady z Elliasem na pewno mogliby kiedyś tą książkę napisać!
Dogadywaliśmy się świetnie bo w trójkę jesteśmy wkręceni w bieganie, chłopaki startują w maratonach i triathlonie, więc zaproponowałem zuchwale: to co jutro po porannej kawce bieganie? Po tym bieganiu w końcu wbiłem sobie do głowy że jestem 2500 m n.p.m i tutaj nic nie jest takie samo. Zwłaszcza wydolność mojego organizmu.
Po zrobionych 10 km po kawowej plantacji, górkach i dolinach, wróciliśmy, zjedliśmy coś na szybko i kiedy mogłem już normalnie oddychać i mówić, pojechaliśmy w miejsca, gdzie mogłem zobaczyć, jak rośnie kawa, którą niedawno mogliście u nas pić - Colombia El Vergel, to o niej mowa. Przechodziłem też obok niedawno posadzonych drzewek Geishy, Marago - Geishy (prawdziwy big boooooi! ), na których właśnie dojrzewały pierwsze wiśnie. Pomogłem chłopakom zebrać partię wiśni SL 28 do eksperymentu z nową metodą obróbki, który robili tego samego dnia. Btw, SL 28 z farmy El Vergel, również wkrótce u nas znajdziecie!
Prawdziwa Bonanza. Szaleństwo.
Po spacerze zrobiliśmy cupping ostatnich pomysłów Elliasa dotyczących nowych metod obróbki. Gość naprawdę wie, co robi. Wszystkie kawy były super czyste, słodkie, pełne.
Na farmie spędziliśmy w sumie 4 dni - codziennie biegając, dużo rozmawiając, pijąc kawę, robiąc cuppingi. Jednego dnia z Dominiką przygotowaliśmy dla rodziny Shady’ego pierogi ruskie i ciasto ucierane. Po tak słodkim zaproszeniu obiecali odwiedzić nas w Warszawie, na co z utęsknieniem czekam, bo mega się z nimi zżyłem!
Kawowe eskapady zakończyłem na tej farmie. W planach było jeszcze spotkanie się z farmerami odpowiedzialnymi za nasze Colombia Espresso z regionu Cauca, ale czas się kurczył. W końcu był to wyjazd na urlop, a nie delegacja, ale co zrobić, mam wkrętę, żeby wiedzieć jak najwięcej o tym, co robię na co dzień!
Shady odwiózł nas na autobus, który niemożliwie długo pokonywał 200 km po krętych drogach Kolumbii i późnym wieczorem dotarliśmy nad wybrzeże. Ta część wycieczki to już prywata, ale wakacje w Kolumbii polecam każdemu - nieważne czy lubisz góry, ocean czy dżunglę. Ten kraj ma to wszystko dla Ciebie. Plus oczywiście morze pysznej kawy i cudownych pomocnych ludzi na każdym kroku. Peace!