Nie taki święty ten Seba!
Ale nie święci garnki lepią.
Historia z naszego podwórka jest taka: szukałem kawek, które do procesu fermentacji mają dorzucone owoce, z myślą o naszej serii Fake Fermentation. Szukałem i szukałem, aż znalazłem importera, który miał coś, co mnie zainteresowało.
Zadzwoniłem przez komunikator, pogadaliśmy, potem wymieniliśmy parę maili, po czym okazało się, że cała ekipa, która importuje kawy z Kolumbii, mieszka w Australii, ale w najbliższym czasie odwiedza Warszawę i pyta, czy nie chciałbym się z nimi spotkać. No pewnie, że chciałbym! Carlos, Andreas i Juliana przywieźli ze sobą około 20 próbek różnych kaw, w tym oczywiście fake fermentation, których szukaliśmy.
Mimo tego, że kawy z dodatkiem owoców były najbardziej szalone na stole, moją uwagę przykuła jeszcze mega czysta i soczysta, myta kawa z farmy San Sebastian. Co to był za strzał po tych wszystkich podrasowanych kawach… Elegancja i prostota jak za kółkiem starego 911 (chyba tak to wygląda?).
Zamówiliśmy parę worków i proszę: soczek, landrynki i klementynki!
P.S. Tak naprawdę to mamy tego cuda nieco mniej, niż planowaliśmy, bo wsypaliśmy część do TAKIEJ SPECJALNEJ BECZKI – przepraszam, marketing mnie zmusił – więc kto pierwszy, ten lepszy, a kto lubi porównania i procenty ten też znajdzie coś dla siebie już wkrótce!