
Jak smakują kawy z Kenii?
W tym miesiącu do kategorii Roasters' Choice wytypowaliśmy kawy z Kenii. Od paru lat, gdy wybieramy kawy z tego kraju do oferty, częściej myślę o tym, dlaczego biegacze z tego kraju są tak fenomenalni. No bo sama kawa — wiadomo — zawsze w trójce moich ulubionych. O biegaczach może jeszcze za chwilę, ale to, co charakterystyczne dla smaku kaw z Kenii to dużo owoców z grupy berry, wysoka soczystość, ktoś może nazwać to kwasowością, ale dobrze wypalona kawa z kolebki biegaczy ma w sobie też dużo słodyczy. Tak jak maliny czy czereśnie — to soczyste owoce, ale czy kwaśne? Nie powiedziałbym.
Może nietypową rzeczą będzie dla Was nasz wybór Kenii pod espresso. Lubimy ryzyko. Ale jeszcze bardziej lubimy kawy soczyste i owocowe. Tutaj roast jest trochę wydłużony w porównaniu do filtra, przez co naturalna kwasowość ziaren nam spada. Kawa jest ciemniej wypalona — mamy więcej karmelizacji. Espresso ma kenijski sznyt w postaci soczystości, ale ma też solidną słodką bazę.
Skąd ten wyjątkowy smak? W Kenii uprawia się głównie odmiany botaniczne SL 28 i SL 34. Kawy, które opuszczały Kenię jeszcze do roku 2022 musiały być poddane obróbce Washed. Nie było mowy o naturalach! Może stąd tak wyraźny obrazek — Kenia = malinki (a dla niektórych pomidorki).
Gdy myślimy o kenijskiej kawie, pierwszym skojarzeniem dla wielu jest SL28. To nie tylko nazwa techniczna odmiany – to symbol jakości, wyrazistego smaku i historii, która sięga czasów, gdy kawa była dla kolonialnych agronomów projektem badawczym, a nie pasją milionów kawoszy.
SL 28 powstała w latach 30. XX wiek. Brytyjskie władze kolonialne w Kenii powołały wtedy Scott Agricultural Laboratories (stąd „SL”), by poprawić jakość i wydajność kawy w regionie. Kawa miała być odporna na suszę, dobrze radzić sobie na wyżynach, a przy tym dawać wysoką jakość w filiżance. Z dziesiątek testowanych drzew wybrano między innymi SL28 – potomka odmian pochodzących z Tanzanii (wtedy Tanganiki), o imponującej odporności i potencjale smakowym. Selekcja trwała kilka lat. SL28 nie była najbardziej plenną ani najłatwiejszą w uprawie, ale miała to coś, czego nie dało się zignorować: głęboki, czysty i niezwykle soczysty smak.
SL28 dobrze znosi warunki suszy – co w kontekście coraz większych zmian klimatycznych Afryki Wschodniej było i jest jej ogromnym atutem. Jej głębokie korzenie potrafią sięgać do niższych warstw gleby, gdzie nadal dostępna jest woda. To daje jej przewagę nad innymi odmianami w porach suchych. Jednak nie jest to roślina bez wad. SL28 jest podatna na choroby – zwłaszcza Coffee Leaf Rust (rdzę liściową) i Coffee Berry Disease, które mogą zdziesiątkować zbiory. Współczesne programy hodowlane często próbują krzyżować ją z bardziej odpornymi odmianami – niestety, często kosztem tej legendarnej jakości smaku.
Coraz bardziej wyjątkowa
Dziś wielu plantatorów w Kenii stoi przed wyborem: zostać przy starych drzewach SL28 i walczyć o jakość, czy przejść na bardziej odporne i wydajne odmiany. SL28 nie znika, ale potrzebuje troski i często jest uprawiana na mniejszych wysokościach lub w specjalnych mikrolotach.
Dla wielu osób wkręconych w kawę to właśnie SL28 pozostaje synonimem czystej, owocowej, kenijskiej perfekcji. Tę odmianę botaniczną spotykamy coraz częściej w innych krajach. Costa Rica, Colombia. Farmerzy próbują łączyć dobrze im znany terrior z soczystością SL28.
Tylko, czy osoba urodzona w Kenii, a od dzieciaka biegająca w Polsce będzie mogła rywalizować o najwyższe miejsca podczas zawodów biegowych? Odmiany botaniczne na emigracji radzą sobie lepiej niż ludzie. Ja jestem fanem kaw SL28 wyhodowanych w Costa Rica, natomiast nie znam żadnego polsko-kenijskiego biegacza.
Nie samą kawą człowiek żyje
Sam nie byłem jeszcze w Kenii pod kątem pracy i selekcji kaw dla HAYB, natomiast jak gąbka chłonąłem relacje moich dobrych przyjaciół z obozu treningowego, jaki sami zorganizowali sobie w Iten. Poprosiłem ich, aby specjalnie dla HAYB napisali kilka słów na temat tej przygody — jak już wspominałem, nie samą kawą człowiek żyje. Dajmy sobie trochę sportu.
Oddaje głos moim ziomkom, Justynie i Henrykowi:
Iten, niewielka miejscowość w zachodniej Kenii, nazywana jest światową stolicą biegaczy. To tu, na wysokości ponad 2400 m n.p.m., swoje treningi odbywają najlepsi długodystansowcy świata. Ale dla nas ta podróż była czymś więcej niż tylko biegowym wyjazdem. Była próbą świadomego przeżycia miejsca, w którym „bieganie to część życia, nie cel sam w sobie”.
Podróż zorganizowaliśmy sami. Bez pośredników, z planem i otwartością na nieznane. Każdą z naszych podróży sportowych organizujemy sami. Trochę w tym uporu, trochę oszczędności, a najwięcej pragnienia przygody.
Wysokość okazała się wyzwaniem. Trening w Iten wymaga pokory — tlen jest rzadszy, ciało reaguje wolniej, ego trzeba zostawić na ścieżce. Nawet przy mniejszych górkach może trzeba będzie przejść na marszobieg i pożegnać się na chwilę ze swoim ego.
Aklimatyzacja staje się kluczowa, a tempo… przestaje mieć znaczenie. W pierwszym tygodniu skupić warto się głównie na aklimatyzacji podczas biegów i patrzeć na tętno, przymykając oko na tempo.
Pobyt w Iten to nie tylko kilometry, to spotkania z inną kulturą, uważność na ciało i umysł, otwarcie się na inny rytm życia. To miejsce, które uczy biegania od nowa – wolniej, ale głębiej. I zostaje z biegaczem na długo po powrocie.
Słowem zakończenia chciałbym zachęcić wszystkich do biegania, nawet zimą jest to przyjemny sport. Bo jeśli dotarliście aż tutaj — na koniec tego tekstu — to do picia kaw z Kenii zachęcać Was raczej nie trzeba.
