
Chłopaki w moim wieku interesują się piłką nożną i latają do Madrytu czy Londynu, żeby popatrzeć, jak ich idole kopią w gałę. A ja raz lub dwa razy do roku latam do jakiegoś kraju między zwrotnikami popatrzeć, jak moi idole kopią w ziemi i dbają o to, co z niej wyrasta.
Chyba już od kiedy parzyłem pierwsze kawy w Wesoła Cafe w Krakowie interesowało mnie, kto kawę posadził, kto o nią zadbał i jak to zrobił że ona smakuje w ten, a nie inny sposób. Wiedziałem, że ta jakość zaczyna się tam. Teraz mam ten przywilej, że mogę poznać tych ludzi, pogadać, podziękować czy spróbować kaw, które dopiero za pół roku będą w palarni naszej lub innych palarniach kawowych ziomków.
W marcu tego roku miałem okazję być w Kostaryce. Z początku miałem chwilę wakacji - wybraliśmy morze karaibskie, bo przeczytaliśmy, że jest mniej rozjechane przez samochody, jest tam więcej lokalsów i jest spokojniej. Nie mam porównania z Kostaryką nad Pacyfikiem, ale powyższe okazało się prawdą. Wynajęliśmy domek w środku tropikalnego lasu, gdzie co rano budziły nas (super głośne) ptaki lub małpki grzebiące w naszym śmietniku To trochę przypominało mi dom, gdzie czasami mój pies budził mnie w ten sam sposób.
Te kilka dni nad morzem karaibskim miały na celu naładowanie baterii słonecznych w naszych ciałach. Dużo czasu na plaży, dużo parków narodowych - parki narodowe to 25% całego kraju. Zróżnicowana fauna i flora, dzięki temu naszym dobrym przyjacielem została aplikacja Merlin Bird Id służąca do rozpoznawania głosów ptaków. Nawet teraz podczas spaceru po parku w Warszawie lub gdzieś w okolicach miasta korzystamy z niej i obserwujemy podniebne stwory. Jedna z nielicznych aplikacji na telefon, która nie kradnie Ci czasu i nie ogłupia. Niesamowite prawda?

Pięć dni minęło szybko, ale przygoda dopiero startowała - a z nią: praca. A wraz z nią to, co lubię w niej najbardziej.
Z Puerto Viejo, gdzie odpoczywaliśmy, wróciliśmy do San Jose - stolicy kraju. Na dworcu autobusowym czekał już na nas Nico, którego poznałem kilka lat wcześniej podczas festiwalu kawy w Amsterdamie. Nico jest z Kostaryki, wybiera najlepsze kawy z tego kraju i sprzedaje je głównie do Azji i Europy. To od niego mieliśmy takie perełki jak kawa z farmy La Anona, El Cuzco czy ostatni smaczek, jakim była kawa z farmy Corazon De Jesus. Nico podjechał po nas samochodem swojej mamy, bo niestety jego własny utknął w serwisie na dłużej niż się spodziewał. I niestety, po naszej wyprawie samochód jego mamy również trafił do serwisu. Helen - która dowodzi farmą La Anona, mieszka w tak odległej od dobrych dróg lokalizacji, że pomimo doświadczenia, napędu 4x4 i szczerych chęci, nie daliśmy rady tam dotrzeć samochodem mamy Nicolasa. Helen odebrała nasa w pół drogi swoim wysłużonym pick-upem i pomknęliśmy po bezdrożach prosto na cupping, który zorganizowała dla nas w swojej kuchni. Poznałem ojca i syna Helen, spędziliśmy cały dzień na rozmowie o tym, jak widzą przyszłość tego rodzinnego biznesu i czy jest szansa, że młody przejmie stery nad farmą, gdy przyjdzie taka potrzeba.
Odwiedzenie tego miejsca było bardzo pouczające. Okej, zawsze marzyłem, żeby kupować kawy z tych najbardziej znanych farm - jak Volcan Azul, Aquiares czy nie wiem, Las Lajas, ale dzięki poznaniu Nico odkryłem coś, czego nie znajdziesz tak łatwo na półkach innych palarni. Już trzeci rok z rzędu będziemy zamawiać kawy od Helen i mam nadzieję, że jej farma (albo w przyszłości farma jej syna) będzie kiedyś równie znanym brandem jak wyżej wymienione miejsca.
Po wizycie na farmie pojechaliśmy do miasta Dota, gdzie Nicolas ma swoje biuro i coffee lab. To mała firma, pracują w niej 4 osoby. Akurat miałem okazję potrenować z chłopakami do zawodów cup tasters, które odbywały się w najbliższy weekend. Chłopak odpowiedzialny za sample w Planting Costa Rica zajął drugie miejsce. Po treningu do cup tasters wybraliśmy z Nico kawy, które w tym i przyszłym roku będą na Was czekać w HAYB-owym sklepie.

Kolejny dzień to kolejna przygoda. Z miejscowości Dota odebrał na Emanuel i Albin - chłopaki są odpowiedzialni za wybór kaw w Ally Coffee. Ten importer jest z nami od początku HAYB, bardzo dobrze się rozumiemy, czasami bez mojej prośby ekipa Ally wysyła set sampli, który idealnie trafia w nasz gust.
Z chłopakami odwiedziliśmy farmy Los Duran, Aquiares i Corazon De Jesus. Trudno byłoby opisać każdy z tych dni, tak aby ten wpis nie miał grubości małej książki. Przekrój podejścia do uprawy kawy na tych farmach był ogromny. Los Duran to farma zarządzana przez dwóch braci i ojca, mała, około 5 Ha, gdzie wszystko robią sami. Dla kontrastu Aquiares to małe miasto, gdzie dzieci osób, które zbierają kawę mogą chodzić do szkoły, kina, kościoła. Drzewa kawowca pokrywaja wielki obszar, a miasteczko jest samowystarczalne. Wspólny cupping z Diego Robelo to było coś, o czym pisałem na początku. Spotkanie z kimś, kto wydawał Ci się do tej pory nieosiągalną, mityczną postacią. Nagle, dzięki swojej konsekwencji i zajawce pijesz z nim kawki, jesz śniadanie i gadasz o surfingu. Czy są teraz przed ekranami ludzie, którzy zastanawiają się, czy tzw. “kariera” w branży kawowej ma sens? Z Messi przy śniadaniu o surfingu nie pogadasz.
Ostatnie dni to wizyty na farmach z doskonałym przewodnikiem. Mieliśmy szczęście, że w miejsca, w które sam bym nie dotarł zabrał nas Raul Perez, czyli gość, który od pokoleń uprawia kawę.
Jego farma, Finca La Soledad przewijała się nieraz przez nasze kawowe menu. Rozwijające było móc widzieć perspektywę pojedynczego farmera na procesy zachodzące na farmach w innym kraju. Raul podczas wizyty na farmie Hacienda Sonora powiedział “water is a privilege” - gdy chodziliśmy po farmie widząc system nawadniający drzewka. Wiele miejsc gdzie rośnie kawa zmaga się z problemem braku dostępu do wody, uzależniając jakość zbiorów od tego czy i ile deszczu spadnie. W kontekście Sonory sprawa się ma zupełnie inaczej, bo przez farmę przepływa potok, który jest siłą napędową całego systemu irygacyjnego.
Z Raulem oprócz Haciendy Sonory odwiedziliśmy farmę Carrizal - zarządzaną przez Ivana Solisa wraz z rodziną, a także farmę, która była na górze mojego bucket list - czyli Las Lajas. Z tych trzech miejsc na pewno zapamiętam lekcje o wodzie, historie Haciendy Sonory opowiedzianą przez Alberto Guardie, a także jedną z najlepszych Geish jaką w życiu piłem od Ivana. Kawa, która smakowała jak jagodzianka. Czy po kubek takiej kawki też stałyby kolejki jak przed piekarniami? Ja bym stał.
Kawy po które już teraz można ustawiać się w kolejce to nasz majowy Roaster’s Choice!

Mamy dla Was kawy z farmy Hacienda Sonora - dwie odmiany botaniczne - SL28, w której znajdziecie dużo nut smakowych z grupy berry - bo w końcu to kenijska odmiana, ale też dużo słodkich suszonych owoców - bo to obróbka natural. Bardzo złożona kawa, soczysta i prosta w obsłudze. Wypaliliśmy ją też pod espresso, bo nie chcieliśmy pominąć tych, którzy z kolbą lub automatem żyją w symbiozie, dla Was też dużo owoców z grupy berry w szocie, ale z czekoladowym finiszem.
Kolejną kawą w tej edycji Roasters' Choice jest Geisha z farmy Hacienda Sonora. Tutaj spieraliśmy się, czy to kawa bardziej w grupie floral czy grupie berry. Wypalając ją zależało mi żeby była jak najbardziej “zwiewna” i czysta w smaku. Pomyślałem - “a przeniesmy się na chwilę do Skandynawii, spróbujmy jak posmakuje light roast”. Jest leciutko, kwiatowo. Pijąc ją mam przed oczami pocztówki z farmy, gdzie ojciec Diego opowiada nam o historii farmy, popijam sobie piwko bez alko, głaszczę pieski i patrzę na otwarty basen, który jest zaraz pod domem Alberto.
Mam też pocztówkę, na której piję tę przepyszną jagodową geishe na farmie Ivana Solisa. Myślę, że stałbym po nią w kolejcę niczym po jagodzianki w sezonie.
Stałbym pewnie też po inne kawy, które miałem okazję pić na każdej z farm, bo fun fact jest taki, że prawie wszystkie farmy, które odwiedziliśmy i z których HAYB ma kawy były w tym roku w finale konkursu Cup of Excellence w Kostaryce. Przypadek? Nie sądzę! Mamy papier na to, że kupujemy stuff pierwszej klasy.
Kiedy już na chłodno piszę ten tekst dociera do mnie jak dużo nauczyłem się na tym wyjeździe. Nie tylko o kawie. O gościnności, o skromności, o procesach i o wszystkim tym, o czym zupełnie nie myślałem lecąc na kolejny origin trip.
Nauczyłem się też tego, że cuppując kawy i wybierając je do oferty HAYB, tak naprawdę wybieram kawy dla mojej żony - Doms. Upraszczając oczywiście - pojechaliśmy na tej wyjazd razem i to ona była pierwszym lustrem, w którym odbijałem swoje notatki z cuppingu (na których myślę że łącznie spróbowaliśmy ponad 150 kaw). Często najwyżej ocenione przeze mnie kawy były najwyżej ocenione przez Dominikę. Nie wiem, może romantyzuję, ale wkładam ogrom serca w to żeby kawy, które dostajecie od naszej palarni były tip top. Nie tylko te z Kostaryki - wszystkie - wybieram tak, jakbym miał wybrać coś najwyższej jakości dla swojej żony. Ta kawa to naprawdę rodzinna sprawa. Czujcie się zaproszeni!